Ja na Marszu Niepodległości 2014
Ja na Marszu Niepodległości 2014
Borzęcka Marta Borzęcka Marta
2229
BLOG

Było nas 100 tysięcy, serce rosło!

Borzęcka Marta Borzęcka Marta Społeczeństwo Obserwuj notkę 46

11 listopada tego roku wybrałam się na Marsz Niepodległości z Tatą i znajomymi. Wyjechaliśmy po godzinie 13 z naszej miejscowości znajdującej się w okolicach Płońska. Podróż odbyła się szybko i bez przeszkód - nikt nas nie zatrzymywał, żaden patrol policji. Po drodze mijaliśmy sporo samochodów wypełnionych młodymi ludźmi, zapewne także udającymi się na Marsz.
O 14 byliśmy w Warszawie. Zaparkowaliśmy samochód pół kilometra od Placu Trzech Krzyży. Mimo iż nie mieliśmy tego w planach, w drodze na Marsz Niepodległości, natknęliśmy się na marsz prezydencki "Razem dla Niepodległej". Zobaczyliśmy profil Ewy Kopacz i prezydenta. Zaszokowała nas wyjątkowo mała liczba osób biorących udział w tym marszu - więcej było policji, BORu i służb porządkowych niż uczestników pochodu. W mediach pojawiła się informacja, że to było 35 tysięcy osób. Kompletna bzdura! Nie wiem czy łącznie z obstawą stawiło się 3 tysiące głów. Przeszliśmy kilkadziesiąt metrów i w Alejach Jerozolimskich ujrzeliśmy morze ludzi, kierujących się w stronę Ronda Dmowskiego. Były ich nieprzebrane tłumy - przy nich Marsz Prezydencki wydał się szkolną wycieczką zabłąkaną w wielkim mieście. 

Większość osób miała ze sobą polską flagę lub transparent. Ich treść była zróżnicowana – począwszy od tych z hasłami: "Wołyń pamiętamy", po te przypominające, że w Polsce wiele osób jest wykluczonych i bez pracy. Były też transparenty, mówiące o konieczności obrony życia poczętego. O 14.30 dotarliśmy na Rondo Dmowskiego gdzie zastaliśmy już zgromadzony wielotysięczny tłum, który powiększał się z każdą chwilą. Rozmawiałam przez chwilę z dwoma osobami z Łodzi, które mówiły, że od godziny 9 są w drodze i 3 razy były zatrzymane przez policję. Funkcjonariusze obszukiwali samochód i robili im zdjęcia z dowodami osobistymi. Gdyby nie to, że wcześniej wyjechali, z pewnością nie zdążyliby na Marsz.

Punktualnie o 15 Krzysztof Bosak i Artur Zawisza powitali zgromadzone osoby okrzykiem: "Cześć i chwała bohaterom!". Rozpoczęły się przemówienia. Jako pierwsza wystąpiła Marysia Pyż - znana kresowa działaczka, współtworząca Radio Lwów. Przy tej okazji prowadzący podkreślili nie bez racji – że zarówno Lwów jak i Wilno są historycznie polskimi miastami. Przemawiał również prezes Stowarzyszenia "Koliber". Największe brawa otrzymał uciskany przez państwo przedsiębiorca Zbigniew Stonoga. Przemawiali także goście z zagranicy - z Francji i z Skandynawii, którzy krótko powiedzieli jak wiele zła lewicowe ideologie uczyniły w ich krajach. Pozostałe mowy zostały przełożone na koniec Marszu.

Pochód już ruszył. Szliśmy cały czas blisko czoła Marszu. W Alejach Jerozolimskich wszystko przebiegało sprawnie i spokojnie. Dopiero przed wejściem na Most Poniatowskiego musieliśmy jakiś czas czekać, aby wszyscy przeszli z powodu węższej trasy. Skandowano hasła, których treść zapewne irytuje obecną władzę i stojący za nią postmagdalenkowy układ np: "Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę" lub "A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści" oraz hasło obce większości polskich polityków: "Bóg, Honor i Ojczyzna". Odśpiewano hymn Polski oraz "Rotę". Tę drugą pieśń śpiewaliśmy czekając niemal godzinę na moście. Mniej więcej od początku trasy na moście pojedynczy mężczyźni w kominiarkach zaczęli szybko kierować się ku czołu Marszu. Szybko się zorientowaliśmy, nawet tego nie widząc, że musiały zacząć się jakieś przepychanki spowodowane przez wysforowanych na przód chuliganów. Policja cały czas nadawała przez głośniki komunikat ostrzegający przed jakimikolwiek przejawami nieposłuszeństwa. Czekaliśmy długo, a w pewnym momencie Straż Marszu utworzyła kordon i kazała nam ruszać na lewą stronę, aby już być bliżej błoni Stadionu Narodowego. Większość zaczęła krztusić się i kaszleć z powodu rozpylonego przez policję gazu pieprzowego. Podeszliśmy blisko barierek otaczających przejście podziemne na Rondzie Waszyngtona i stąd było widać doskonale to, co się działo. Tysiące policjantów w 3 zwartych szeregach otoczyło Rondo jak i okolice Alei Zielenieckiej tuż przy Stadionie Narodowym. Uzbrojeni po zęby, pojawiły się również armatki wodne. Taki widok przypominał filmy o Polsce lat 80. gdzie ZOMO stało naprzeciw bezbronnych ludzi. Zajęli 3/4 obszaru Ronda Waszyngtona i zapewne właśnie dlatego uczestnicy nie mogli przejść chodnikiem i drogą, a musieli deptać zieleń, nie mając innej możliwości. W pewnym momencie jakiś zamaskowany chłopak podbiegł tuż za nami i rzucił kostką brukową w kierunku policji. Ta natychmiast odpowiedziała armatkami wodnymi, przed którymi na szczęście udało nam się uciec. Podeszliśmy bliżej ogrodzenia otaczającego Stadion Narodowy i z tego wzniesienia było widać doskonale, że trwała regularna bitwa między zadymiarzami a policją. Jedna strona użyła kostki brukowej, znaków drogowych i co wpadło im w ręce, a policja odpowiadała armatkami wodnymi i bronią gładkolufową.

Tym co jednak najbardziej rzuciło nam się w oczy był nieprzebrany tłum uczestników Marszu, który jeszcze przez około pół godziny napływał na błonia Stadionu Narodowego. Wszyscy szli spokojnie, a mnie rosło serce na widok tak licznej Armii Patriotów. Jakie 40 tysięcy!? Bzdura!!! Było nas z pewnością 100 tysięcy! Ponieważ wrażeń mieliśmy tego dnia aż nadto to wróciliśmy w drogę powrotną trasą, którą jeszcze kilkadziesiąt minut przedtem szedł Marsz. Wiele osób już wracało, było spokojnie. Kiedy schodziliśmy z Mostu Poniatowskiego zejściem podziemnym na Wisłostradę natknęliśmy się na liczący około 20 funkcjonariuszy oddział policji. Kazano wylegitymować się mnie i towarzyszącym mi mężczyznom. Oni zostali także obszukani. Już bez większych przeszkód szybko wyjechaliśmy z Warszawy.

Po powrocie pierwszą rzeczą, którą zrobiłam w domu było oczywiście włączenie telewizora i porównanie relacji dziennikarskich z tym, co widziałam. Co prawda dziennikarze mówili o grupce chuliganów i o tym, że organizatorzy Marszu stanowczo się od nich odcięli, ale na ekranie było widać masy ludzi z polskimi flagami co pewnie miało sugerować, że wszyscy narodowcy to zadymiarze. A tych ostatnich była garstka i jest skandalem cedowanie ich haniebnego zachowania na pozostałych uczestników. Z kolei podkreślanie, że szkody zostały oszacowane na około 90 tysięcy złotych również jest nieporozumieniem, ponieważ mówiono o szkodach dokonanych przez uczestników Marszu, a chuligani nie byli takowymi uczestnikami.
Cieszy jedno - szeregi Armii Patriotów są bardzo liczne. Z pewnością za rok widzimy się znów w Warszawie, mam nadzieję, że w jeszcze liczniejszym gronie.

Zawsze po prawej stronie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo